Jak mogło dojść do sprawy Tomasza Komendy? To pytanie zadawali sobie niemal wszyscy raptem siedem lat temu. Słyszeliśmy dużo o błędach prokuratury, niefrasobliwości sędziów, niewłaściwych działaniach policji. A także o mediach, które skazały medialnie człowieka, choć nie znały szczegółów sprawy.
Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że nic się nie zmieniło. Przez ostatnie kilka tygodni pracowaliśmy z
@p_figurski nad sprawą podwójnego zabójstwa w pubie Tartak. Minęło od niego 25 lat. Marek N. został raz skazany na "dożywocie", który to wyrok sąd apelacyjny uchylił, raz uniewinniony, który to wyrok sąd apelacyjny uchylił, by ostatnio znowu zostać skazanym na "dożywocie". Za kilka dni sąd apelacyjny znów zajmie się sprawą.
I tu wyraźnie zaznaczmy: nie mam pojęcia, czy Marek N. zabił dwóch gangsterów w pubie Tartak w ramach porachunków gangsterskich. Nie wydaje mi się to zupełnie niemożliwe. Ale podstawowe zasady procesu karnego mają to do siebie, że aby kogoś skazać, sąd musi mieć stuprocentowe przekonanie, że skazuje właściwą osobę.
A tutaj, najzwyczajniej w świecie, takiego przekonania nikt, kto zapozna się z materiałami sprawy, mieć nie może.
Na podstawie czego Marek N. został skazany? W praktyce - jedna pani rozpoznała go po brązowych oczach i sylwetce. Pani nie pamięta, o której godzinie przyszła do pubu, nie pamięta, gdzie dostrzegła zabójców, ale pamięta, że widziała Marka N. wcześniej bez kominiarki, a tuż po zabójstwie zobaczyła go w kominiarce - i poznaje po oczach i sylwetce.
Policja i prokuratura postanowiły zniwelować ryzyko pomyłki w rozpoznaniu. Dlatego do okazania wzięto ludzi zupełnie niepodobnych do Marka N. - cięższych o kilkadziesiąt kilogramów, wyższych o kilkanaście centymetrów.
Śledczy, aby nie bazować tylko na jednym świadku, znaleźli kilku innych, którzy co prawda Marka N. nie widzieli, ale tak namalowali słowem całą sytuację, że uwiarygadniało to tezę, iż to Marek N. był zabójcą.
Szkopuł w tym, że świadkowie ci wycofali swoje zeznania w sądzie, twierdząc, że wymusiła je na nich policja.
Wynotowaliśmy sobie cytaty z ich zeznań. Tylko tytułem przykładu:
Świadek 1: "Policjant pytał, czy mieli coś w rękach. Powiedziałem, że mieli, to on napisał, że karabin";
Świadek 2: "Wracając do mojego przesłuchania w Warszawie w Centralnym Biurze Śledczym, to byłem przesłuchiwany przez kobietę i jakiegoś krępego mężczyznę. Wyglądało to w ten sposób, że ta kobieta powiedziała mi, że oni wiedzą, kto strzelał do mojego syna i że jak chcę odebrać swój samochód, który został zabezpieczony po wcześniejszym zatrzymaniu syna, to muszę podpisać to, co ona mi da. Ja nie składałem żadnych zeznań, tylko podpisałem to, co napisała ta kobieta. Nie czytałem treści, którą podpisałem i nie wiem, co tam było napisane. Ta kobieta mówiła jeszcze, że jak ja nie podpiszę tych zeznań, to mój samochód zgnije na parkingu".
Może świadkowie zmienili zeznania, bo byli szantażowani nie przez policję, tylko przez Marka N. lub jego znajomych? No, może tak. Ale czy ktokolwiek z nas może mieć pewność?
Pewność na pewno miały policja i prokuratura. Policjant prowadzący sprawę bez żadnego zmieszania zeznał w sądzie, że z góry przyjęto, iż to Marek N. zabił, więc innych wersji kryminalistycznych nawet nie sprawdzano.
Co ciekawe, prowadząca zupełnie inną sprawę prokurator Barbara Zapaśnik miała delikwenta, który wiedział sporo o zabójstwie w Tartaku i - z tego co wiem - chciał przedstawić inną wersję niż policja. Ale Zapaśnik szybko sprawę straciła.
Warszawscy śledczy mieli już ustalonych sprawców. Mówiąc wprost, prokuraturze nie potrzeba było więcej zabójców, niż było na miejscu zdarzenia, bo to by oznaczało, że któryś z wytypowanych sprawców nim nie był. Uznano więc, że skoro jest dwóch, musi tak pozostać.
Właśnie! Bo sprawców było dwóch. Drugi został już prawomocnie skazany. Nie przyznał się do winy, natomiast dowody przeciwko niemu były mocniejsze. Nie chcę wypowiadać się na temat jego sprawy, bo najzwyczajniej w świecie jej nie znam tak dobrze.
Prokuratura na tyle niestarannie przygotowała akt oskarżenia przeciwko Markowi N., że nawet wymyśliła sobie nieistniejący model pistoletu maszynowego. Zarzuciła bowiem Markowi N., że strzelał on z karabinka RAK-CZ 26. Podczas gdy w rzeczywistości są RAK-i, i są CZ 26, ale RAK-CZ 26 nie ma.
Co więcej, właściwie nie wiadomo, na podstawie czego uznano, że Marek N. posługiwał się akurat pistoletem maszynowym RAK-CZ 26 (abstrahując od tego, że taki model nie istnieje), a jego kompan Kałasznikowem, a nie odwrotnie.
No i jeszcze media... Po nieprawomocnym wyroku Marek N. został nazwany zabójcą, cynglem, w internecie jest ogrom tekstów, w których przesądzono już o jego winie. Myślicie, że gdyby sąd apelacyjny go uniewinnił (albo przekazał sprawę do ponownego rozpoznania i za kilka lat zapadłby wyrok uniewinniający), media będą równie ochoczo informować, że jednak opisany zabójca nie jest zabójcą?
Nie znam Marka N., widziałem go raz w życiu podczas widzenia w zakładzie karnym. Nie jestem naiwny, więc nie wierzę w wersję, że zamknięto kryształowego człowieka, który w życiu muchy nie skrzywdził.
Ale przeczytałem (przeczytaliśmy) kilka tysięcy stron dokumentów. Porozmawialiśmy z wybitnymi polskimi kryminalistykami i karnistami, którzy wprost nam powiedzieli, że rozpoznanie po oczach i sylwetce w ciemności to dowód nijak nieprzesądzający. Zapoznaliśmy się z opinią Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, która zajęła stanowisko korzystne dla Marka N.
I tak sobie myślę: być może wypowiadam się teraz na korzyść człowieka, który odpowiada za podwójne zabójstwo. Być może po prostu nie udało się zgromadzić przeciwko niemu dowodów.
Ale jeśli zastanawiamy się, jak mogło dojść do takiej sprawy jak ta Tomasza Komendy, to znam odpowiedź: policja upatruje sobie z góry sprawcę, prokuratura idzie w to na całość, nie przejmując się szczegółami sprawy, a sędziowie czasem nawet nie zapoznają się dokładnie z materiałem dowodowym, tylko skazują (lub uniewinniają) na, nomen omen, ładne lub złowrogie oczy.