Co do wczorajszej debaty. Rozmowa jest zbyt długa, by omawiać ją punkt po punkcie, ale pewna refleksja nasuwa mi się po jej wysłuchaniu.
Opcja pentekostalna (bez wątpienia koń trojański w Kościele) bardzo dobrze wyczuwa stan dzisiejszej kultury – socjologiczną sytuację człowieka, którego ponowoczesnym paradygmatem myślenia stały się emocje, opinia i bodźce (tj „doświadczanie”). „Umie w to” i dlatego swoje błędy przedstawia w sposób niezwykle przekonujący: dokładnie na miarę współczesnego człowieka i jego mentalności, tak by ten jak najpóźniej, albo wcale, nie zorientował się, że ta cała treść ubrana jest w sofizmaty od stóp do głów. Oczywiście jest to zwiedzenie, ale dla przeciętnego odbiorcy tzw „szarego zjadacza chleba” trudne do rozpoznania.
Współczesny człowiek powszechnie nie operuje w rozumowaniu i patrzeniu na rzeczywistość klasyczną definicją prawdy, jest zanurzony w „kulturze chwili”, „kulturze terapeutycznej”, potrzebie natychmiastowego sukcesu - nie będzie w stanie zrozumieć kultu, pobożności i treści Wiary wymagających rozumu, logiki i roztropności. Wiadomo, że prawda obiektywna ostatecznie zwycięży, ale żeby pomóc jej dostać się do rozumu i serca konkretnego człowieka, trzeba – jak mówi św. Paweł – „stać się wszystkim dla wszystkich, żeby uratować przynajmniej niektórych”.
O co mi chodzi? Uważam, że w tego typu debatach, które idą w eter, jeżeli już, to powinniśmy albo najpierw nauczyć się komunikować nieskażoną Prawdę katolicką językiem, który dla współczesnego człowieka jest zrozumiały (czyli czasem trzeba włączyć tryb „dobroludzizmu” i „miłości w serduszku”), albo zastanowić się czy to jest dobry moment, żeby w ogóle ją mówić w takich „okolicznościach przyrody”
W „Wyznaniach” św. Augustyn wspomina, że jego matka, św. Monika, zaniepokojona błędami, w które popadł, prosiła biskupa Ambrożego, by z nim porozmawiał i przekonał go do prawdy. Ambroży jednak odmówił; nie z obojętności, ale z roztropności duchowej. Powiedział, że Augustyn jest jeszcze zbyt przywiązany do swoich przekonań, zbyt „zafiksowany” na własnej racji, i że gdyby teraz wszedł z nim w dyskusję, on nie słuchałby prawdy, lecz szukał sposobu, by się bronić. Ambroży wiedział, że nie można przekazać prawdy komuś, kto jeszcze nie jest zdolny jej przyjąć, że musi nadejść „czas łaski”, w którym serce człowieka otworzy się samo.
To rozeznanie uważam jest niezwykle aktualne również dziś, gdy wielu ludzi, także ochrzczonych, żyje w atmosferze duchowego chaosu, przesiąknięci emocjonalnym religijnym entuzjazmem lub ideologicznymi deformacjami wiary. Wchodzenie z nimi w spory czy polemiki często przynosi skutek odwrotny: zamiast dotknąć prawdy, zaczynają bronić swojego błędu z jeszcze subtelniejszym uporem
Dlatego zanim zaczniemy dyskutować publicznie z kimkolwiek przesiąkniętym duchem pentekostalizmu, relatywizmu teologicznego czy współczesnych pseudoduchowości, trzeba rozeznać, czy dla tej osoby nadszedł już „czas łaski”. Nie każda chwila jest dobra na rozmowę o prawdzie. Czasem mądrzej jest milczeć i modlić się, niż mówić i wzmagać opór. Piękną rzeczą jest rozpoznać, kiedy Bóg zaczyna poruszać serce człowieka i wtedy dać świadectwo prawdzie. Działalność Pana Marcinia nie sugeruje teraz takiego momentu.
Merytorycznie p. Marcin był do wypunktowania w mig, ale taktycznie - w sferze komunikacyjnej - to sądzę, że jednak on „wygrał” (chodzi o odbiór wśród widzów, którzy nie są tradi lub po prostu z ciekawości jako wolni słuchacze obejrzeli rozmowę). Jak ktoś trafnie zauważył w komentarzach, była to pod tym względem nieco zmarnowana szansa. Jeśli chcemy „zorać przeciwnika”, to najskuteczniej jest to zrobić jego językiem i jego bronią
Panu Dawidowi, któremu serdecznie kibicowałem, dziękuję za podjęcie rękawicy. Uważam, że nie wypadł źle, jak twierdzą niektórzy na tym półdarmowym portalu, ale „sztukę wojny” w tego typu rozmowach, my, szeroko rozumiani katolicy tradycyjni, musimy jeszcze dopracować. Mamy generalnie rację, ale nie potrafimy jej „sprzedać”